Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, wymyślę coś. Przyrzekam ci.
— Och! ale szybko, szybko! Ty nie pojmujesz, co się ze mną dzieje, gdy go widzę.
I całkiem cicho, do ucha, dodała:
— Zatrzymaj mnie tu, u siebie.
Zawahał się, rozmyślał i zdrowym swym rozumem pojął odrazu niebezpieczeństwo takiej kombinacji.
Długo jednak musiał mówić, tłómaczyć, argumentami stanowczymi zwalczać obłędną jej trwogę.
— Tylko przez dzisiejszą noc, tylko ten jeden raz — prosiła. — Jutro powiesz Rolandowi, — że zasłabłam.
— To niemożliwe wobec tego, że Piotr poszedł przecież do domu. No, miej-że odwagę. Jutro wszystko urządzę, przyrzekam ci. O dziewiątej przyjdę już do domu. A teraz włóż kapelusz. Odprowadzę cię.
— Dobrze, zrobię wszystko, co zechcesz — rzekła z uległością dziecięcą, pełną lęku i wdzięczności.
Spróbowała się dźwignąć, lecz wstrząs był zbyt gwałtowny; nie mogła się jeszcze utrzymać na nogach.
Podał jej więc do wypicia szklankę wody z cukrem, kazał przez chwilę wdychać eter, od czasu do czasu nacierając jej skronie octem. Pozwalała na wszystko, złamana, a jednak czując ulgę, jak po porodzie.
Nareszcie mogła stanąć, wsparta na jego ramieniu. Biła trzecia po północy, gdy przechodzili koło ratusza.
Przed bramą ich mieszkania uściskał ją i rzekł: