Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czekałam go ustawicznie!... i już go nie ujrzałam!... a oto nie żyje!... Ale nas jeszcze kochał, skoro myślał o tobie. Co do mnie, to kochać go będę do ostatniego tchnienia i nie wyprę go się nigdy, a ciebie kocham, ponieważ jesteś jego synem i nie mogłabym się wstydzić go przed tobą! Czy rozumiesz? jabym tego nie mogła! Jeśli chcesz, bym została, musisz się pogodzić z tem, że jesteś jego synem, byśmy o nim mogli czasem mówić, byś go kochał trochę, byśmy o nim myśleli, patrząc na siebie. Jeśli nie możesz, jeśli tego nie chcesz, to bywaj zdrów, moje dziecko... Nie moglibyśmy teraz zostać razem! Uczynię, co postanowisz.
Głosem łagodnym Jan odparł:
— Zostań, mamo.
Objęła go ramionami i znów zaczęła płakać; następnie, tuląc twarz swą do jego twarzy, rzekła:
— Tak, ale Piotr? Co z nim poczniemy?
Jan mruknął:
— Już coś obmyślimy. Nie możesz z nim żyć dłużej pod jednym dachem.
Na wspomnienie starszego syna lęk ją ogarnął.
— Nie, nie mogę dłużej, nie mogę, nie!
I rzucając się na piersi Jana, wołała zrozpaczona.
— Ratuj mię przed nim, mój mały, ratuj mnie, zrób coś, nie wiem co... wynajdź... ratuj mnie.
— Tak, mamo, pomyślę. Zaraz... natychmiast... Koniecznie... Nie opuszczaj mnie! Ja go się tak boję... tak się go boję!