Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzy syna, czując poprzez zarost ciepło jego ciała, szepnęła mu cichutko w same ucho:
— Nie, mój Janku. Nie wybaczyłbyś mi jutro. Teraz wydaje ci się inaczej, lecz się mylisz. Wybaczyłeś mi dziś, a wybaczenie to ocaliło mi życie nie trzeba jednak, byś mnie odtąd widywał.
Sciskając ją coraz silniej, powtarzał:
— Mamo, nie mów tak!
— A jednak tak, mój mały, trzeba, bym stąd odeszła. Nie wiem, dokąd, ani jak się do tego zabiorę, ani co powiem, ale potrzeba. Nie śmiałabym patrzeć na ciebie, ni cię uściskać, czy rozumiesz?
Wtedy on, z kolei, zaczął jej szeptać do ucha:
— Nie, mateczko, ty zostaniesz, bo ja tego chcę, bo cię potrzebuję. I musisz mi przysiądz, że mnie usłuchasz, i to zaraz.
— Nie, moje dziecko, to być nie może. Znaczyłoby to skazać nas wszystkich na męki piekielne. Ja wiem, co to znaczy, ja, która męki te znoszę od miesiąca. W tej chwili jesteś rozczulony, lecz gdy to minie, będziesz na mnie patrzył, jak Piotr, na wspomnienie tego, co ci powiedziałam. Och... mój Janku, pomyśl... pomyśl, że jestem twoją matką!...
— Mamo, ja nie chcę, byś mnie opuściła. Nie mam nikogo, prócz ciebie.
— Synu mój, pomyśl, że nie potrafimy patrzeć sobie w oczy swobodnie, że musiałabym umierać ze wstydu, nie mogąc znieść twego spojrzenia.
— To nieprawda, mamo, to nieprawda!
— Tak, tak, tak, to prawda! Och, ja doskonale rozumiałam walkę twego biednego brata, wszystko rozumiałam od pierwszej chwili. A teraz, słysząc jego zbliżające się kroki, czuję, jak