Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mam ci już nic do powiedzenia, moje dziecko. Bądź zdrów.
I skierowała się ku drzwiom.
Chwycił ją w ramiona z krzykiem:
— Co ty robisz, mamo? Dokąd chcesz iść?
— Nie wiem... alboż ja wiem... nie mam już nic do czynienia... bo jestem całkiem sama.
Wysunęła się z jego objęć, by odejść. Powstrzymał ją, nie znajdując żadnego innego słowa, jak tylko:
— Mamo... mamo... mamo...
A ona starając się uwolnić z jego ramion, mówiła:
— Nie, nie, ja już nie jestem twoją matką, nie jestem już niczem dla ciebie, dla nikogo, niczem, niczem! Nie masz już ani ojca, ani matki, moje biedne dziecko... Żegnaj.
Zrozumiał nagle, że jeśli jej pozwoli odejść, nie zobaczy jej już nigdy, i porwawszy ją w ramiona, zaniósł na fotel, zmusił, by usiadła, poczem uklęknął, z ramion swych tworząc łańcuch.
— Nie odejdziesz stąd, mamo; ja cię kocham i zatrzymuję u siebie. Zatrzymuję cię na zawsze, należysz do mnie.
— Nie, mój biedny chłopcze, to niemożliwe. Dziś płaczesz, a jutro wypędziłbyś mnie z domu. Nie potrafiłbyś mi wybaczyć.
Odpowiedział z takim porywem szczerej miłości:
— Och! ja? ja? Jakże ty mnie nie znasz! że z piersi jej wydarł się okrzyk i oburącz ująwszy go za głowę, gwałtownie przytuliła go do siebie i długimi pocałunkami okrywając mu twarz.
Po chwili znieruchomiała i z twarzą przy