Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wówczas się otrząsnął, skupił myśl i serce, próbując myśleć.
Nigdy nie natchnął się jeszcze na żadną trudność. Należał do tych ludzi, których życie płynie jak woda spokojna. W szkole uczył się systematycznie, by go nie karano a studja prawnicze ukończył również w czasie należytym gdyż całe jego życie było regularne. Wszystko na świecie wydawało mu się całkiem naturalnem, nie pobudzając go do specjalnego zastanowienia. Lubił porządek, rozsądek, spokój, gdyż zgadzało się to z jego temperamentem i duszą, wolną od wszelkich załamań. To też wobec pierwszej tej katastrofy był jakby wolny człowiek, co wpadł do głębokiej wody, nie mając wybrażenia o pływaniu.
Początkowo próbował wątpić. Może brat kłamał, powodowany nienawiścią lub zazdrością?
A jednak, czy mógłby być tak podłym, by o matce mówić podobne rzeczy, gdyby sam nie był szarpany rozpaczą? Przytym w uchu jego, w oku, w nerwach, w całym jego ciele utkwiły pewne słowa, pewne krzyki bólu gesty i akcenty Piotra tak nieprzeparcie bolesne że tylko pewność niezłomna mogła je była wywołać.
Zbyt był zmiażdżony by wykonać ruch jakiś, lub zebrać się na akt woli. Cierpienie jego stawało się niemożliwem do zniesienia, przytem czuł, że tam za drzwami jest jego matka, która wszystko słyszała i czeka.
Co ona robi? Żaden ruch, żaden szelest najlżejszy, ni oddech, ni westchnienie nie zdradza obecności istoty ludzkiej za deską drzwi. Czyżby uciekła? Ale którędy? Jeśli uciekła... to chyba tylko wyskakując oknem na bruk!
Przebiegł go dreszcz strachu tak nagły i