Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stkich wokoło. Zaczął chodzić, jak to było w jego zwyczaju, a utkwiwszy oczy przed siebie, gestykulując, w szale rozpaczy, z łkaniem tłumionym w gardle, z wybuchami nienawiści do siebie samego, mówił i mówił, jak gdyby spowiadał się z nieszczęścia swego i swojej rodziny, jak gdyby wyrzucał swą nędzę w atmosferę głuchą i niewidzialną, w której ulatniały się jego słowa.
Jan przerażony i niemal przekonany siłą niezłomną brata, oparł się o drzwi, za którymi domyślał się, matka słyszała całą ich rozmowę.
Nie mogła wyjść, gdyż musiałaby była przejść przez salon. Nie wyszła ze sypialni — widocznie nie śmiała.
Nagle Piotr, tupnąwszy nogą, krzyknął:
— Jestem świnią, że to powiedziałem!
I bez kapelusza wybiegł na schody.
Trzask bramy, zamykającej się z łoskotem, rozbudził Jana z odrętwienia, w jakie był zapadł. W ciągu parę sekund zaledwie, które mu się wydawały nieskończenie długimi godzinami, dusza jego zastygła w beznadziejnym ogłupieniu. Czuł, że natychmiast powinien myśleć i działać, a on tymczasem czeka nie chcąc rozumieć, ni wiedzieć, ni pamiętać, zdjęty trwogą, słabością, tchórzostwem. Należał do ludzi, odkładających wszystko do jutra i w chwili, gdy należało powziąść decyzję bezwłoczną on instyktownie starał się uzyskać parę bodaj chwil odwłoki.
Lecz cisza głęboka jaka zapanowała teraz po krzyku Piotra, cisza nagła ścian i sprzętów, w oświetleniu jasnem sześciu świec i dwóch lamp, zdjęła go nagle takim lękiem, że sam też zapragnął uciec.