Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jan znieruchomiał, ogłuszony insynuacją, którą raczej przeczuwał niż zrozumiał.
— Co? Powiadasz... powtórz jeszcze.
— Powiadam, o czem wszyscy szepczą, ustawicznie krąży między ludźmi, że jesteś synem człowieka, który ci zapisał majątek. Otóż! Człowiek honorowy nie przyjmuje pieniędzy zniesławiających jego matkę.
— Piotrze... Piotrze... Piotrze... czy ty wiesz co mówisz?... Ty... to ty... ty wypowiadasz takie oszczerstwo?
— Tak... tak... ja. Więc nie widzisz, że od miesiąca zdycham z bólu, że noce spędzam bezsenne a we dnie ukrywam się jak zwierz, że nie wiem już co mówię, co robię, co się ze mną dzieje z rozpaczy bo szaleję z bólu i wstydu, bo pierwszy się domyślać zacząłem, a teraz już wiem napewno.
— Piotrze... cicho.... Matka jest w drugim pokoju! Pomyśl, że mogłaby usłyszeć... może słyszy...
Ale on już musiał dać upust swemu sercu i wypowiedział wszystkie swe podejrzenia i rozumowania, walki, zanim doszedł do pewności niezbitej, wreszcie historję miniaturki która poraz drugi zniknęła ze salonu.
Mówił zdaniami krótkiemi, urywanemi prawie bez łączności niby człowiek mówiący w gorączce.
Zdawał nie pamiętać w tej chwili o obecności Jana i matki w pokoju przyległym.
Mówił, jak gdyby go nikt nie słuchał, bo musiał mówić, bo za wiele już cierpiał, za długo ukrywał i ściskał swą ranę. Aż nabrzmiała, jak guz potworny, który oto pękł, obryzgując wszy-