Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a wszyscy mężowie są rogaczami. Ha, ha, ha!
Nie rzekłszy słowa, wstała i poczęła szybko zbiegać ze złomu, narażając się na poślizgnięcie, na upadek w zagłębienia osłonięte trawami, na złamanie ręki lub nogi. Biegła przed siebie, pędząc niemal, poprzez kałuże, na nic nie bacząc, biegła prosto przed siebie, ku swemu drugiemu synowi.
Jan zobaczywszy ją wykrzyknął:
— I cóż? Mama się zdecydowała?
Nie odpowiadając, chwyciła go za rękę, jakby mu chciała powiedzieć: — Broń mnie, ratuj mnie!
Zauważył jej pomieszanie i zdumiony zapytał:
— Jakaś ty blada! Co ci jest?
Mamrotała:
— Omal nie upadłam, bałam się iść po tych skałach.
Wtedy Jan ujął ją pod rękę i podtrzymując wyjaśniał, w jaki sposób należy się zabrać do połowu. Zauważywszy jednak, że wcale nie słucha jego wskazówek, a nie czując sam potrzebę gwałtowną zwierzenia się komuś, odciągnął ją nieco dalej i głosem przyciszonym rzekł:
— Zgadnij, co zrobiłem? Ależ... ależ... ja wiem.
— Odgadnij.
— Nie... nie mogę.
— Otóż powiedziałem pani Rosemily, że chciałby się z nią ożenić.
Nie odpowiadała, czując w głowie taki mamęt i taką rozpacz w duszy, że nie zdawała sobie sprawy z jego słów. Powtórzyła machinalnie:
— Ożenić?
— Tak. Czy dobrze zrobiłem? Ona taka czarująca, nieprawdaż?