Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spojrzeniem odkrywając najlepsze miejsca, powolnym pewnym ruchem zagarniając swą siatką całą zawartość szczelin, osłoniętych morczyzną.
A śliczne krewetki, szarawo-złote, rzucały mu się w ręce, gdy ruchem szybkim ujmował je i wrzucał do kosza.
Pani Rosemilly zdumiona, zachwycona, nie opuszczała go już ani na chwilę, naśladując w miarę możności, niemal zapomniawszy o swym przyrzeczeniu i Janie, który za nią szedł rozmarzony cała pochłonięta dziecinną radością, jaką jej sprawiał połów drobnych żyjątek, czających się pod pływającą trawą.
Nagle zawołał Roland:
— Patrzcie, matka idzie ku nam.
Rolandowa została była na wybrzeżu z Piotrem, gdyż żadne z nich nie miało ochoty biegać po skałach i brodzić po kałużach; wahali się tylko pozostać razem. Ona obawiała się syna, a on obawiał się jej i siebie samego, obawiał się swego okrucieństwa, którego nie umiał już opanować.
Ostatecznie usiedli obok siebie na głazie.
I oboje pod wpływem promieni słonecznych, łagodzonych owiewem morskim, mając przed oczyma bezmierny a tak kojący błękit wód o srebrnawych odcieniach, myśleli równocześnie:
— Jakby nam tu było dobrze, dawniej.
Nie śmiała się odezwać do Piotra, wiedząc, że odpowie jej brutalnie; a on również nie śmiał mówić do niej, niemniej przekonany, że wbrew własnej woli, znów jej rzuci coś przykrego.
Końcem laski tłukł okrągłe kamienie, odrz
ucał je i przewracał. Ona zaś z mętnem spojrzeniem ujęła kilka drobnych kamyczków i ruchem powolnym, mechanicznym przesuwała je z ręki do ręki.