Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to przypuszczam oczywiście, że chce mnie pan pojąć za żonę.
Nie spodziewał się tak dobitnego wyłuszczenia kwestji i trochę niemrawo odparł:
— To się rozumie.
— A czy pan mówił ze swymi rodzicami?
— Nie; chciałem wpierw wiedzieć, czy pani ranie przyjmie.
Podała mu rękę jeszcze wilgotną od wody, a gdy z uniesieniem chwycił ją w swoją dłoń, oświadczyła:
— Ja się godzę. Uważam pana za człowieka dobrego i uczciwego. Nie chciałabym jednak, by może rodzice pańscy byli niezadowoleni.
— Och, więc pani sądzi, że matka się nie domyślała, i że kochałaby panią tak bardzo, gdyby nie pragnęła naszego małżeństwa?
— To prawda, jestem trochę pomieszana.
I zamilkli. A on przeciwnie, dziwił się w duchu, że ona tak mało zmieszana, tak chłodno-rozsądna. Spodziewał się wdzięcznego przekomarzania, giestów odmownych a przyzwalających, całej tej komedji miłości przy łowieniu ryb, i płuskaniu wody! A to wszystko już skończone, a on związany, ożeniony, w dwudziestu słowach. Porozumiawszy się, nie mają sobie już nic do powiedzenia i oto ogarnia ich oboje lekkie zakłopotanie, że wszystko odbyło się tak nagle i szybko. Trochę pomieszani, nie śmiejąc mówić, ni zabrać się ponownie do połowu, nie wiedzieli co począć.
Na szczęście wybawił ich głos Rolanda:
— Dzieci, przybywajcie, tędy, tędy, chodźcie no do kapitana. Ten drab opróżni całe morze.
Kapitan miał istotnie połów znakomity. Mo kry aż do bioder, brodził po kałużach, jednym