Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na herbatę. Roland chciał tę wycieczkę odbyć morzem, lecz odległość, przytym niemożność określenia godziny powrotu w razie niekorzystnego wiatru, spowodowały odrzucenie jego propozycji i wynajęcie break’u.
Wyruszyli o dziesiątej, by przybyć w samą porę na śniadanie. Droga pełna kurzu prowadziła przez równinę normandzką, której dworki nadają wygląd w nieskończoność biegnącego parku. W powozie, ciągnionym lekkim kłusem przez dwa spore konie, umieściła się rodzina Rolandów, pani Rosemily i kapitan Beausire, wszyscy milczący, ogłuszeni turkotem kół, przymykając oczy przed obłokiem kurzu.
Była to pora żniw. Obok ciemnozielonej koniczyny, łany buraków o naci jasnozielonej i żółtych zbóż rozjaśniały krajobraz tonem złoto-świetlistym. Wyglądały tak, jak gdyby wchłonęły były wszystkie promienie słońca, jakie na nich padły. Tu i ówdzie rozpoczęto już żniwa, a na polach tkniętych kosą, szeregi mężczyzn kołysały się rytmicznie, zataczając długiemi ostrzami kós niby skrzydłami.
Po dwugodzinnej jeździe powóz skręcił na lewo, minął wiatrak, melancholijną szarą ruinę, nawpół zbutwiałą, skazaną na zagładę, jako przeżytek starych młynów, i niespodzianie wjechał na piękne podwórze, zatrzymując się przed domem, bardzo wdzięcznie wyglądającym, znaną ogólnie oberżą.
Gospodyni, zwana piękną Alfonsyną, nadeszła uśmiechnięta, podając rękę obydwu paniom wahającym się zejść z wysokiego stopnia break’u.
Pod namiotem, wśród trawnika ocienionego jabłoniami, goście paryscy, bawiący latem w Etretat, siedzieli już przy śniadaniu, a z wnętrza domu również dobiegały głosy, śmiechy i szczęk naczynia.