Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Musieli zasiąść do śniadania w bocznym pokoiku, gdyż wszystkie sale były już przepełnione. Nagle dostrzegł Roland wsparte o mur domu rozmaite wędki.
— Ach, ach, więc tu można łowić! — wykrzyknął.
— Tak — odparł Beausire — miejscowość ta znana jest nawet z obfitych krewetek.
— U djaska! gdybyśmy tak spróbowali po śniadaniu?
Pora była odpowiednia, gdyż właśnie o trzeciej rozpoczynał się odpływ morza; postanowiono tedy, że popołudnie spędzą wśród skał, łowiąc.
Jedli niewiele, by się nie narazić na mdłości, z pełnym żołądkiem brodząc po wodzie. Zresztą chcieli zachować apetyt do zamówionego już wspaniałego obiadu, który mieli spożyć o szóstej, po powrocie.
Roland nie posiadał się z radości. Chciał koniecznie zakupił specjalne przyrządy, bardzo przypominające siatki do łowienia motyli.
Są to małe siateczki na drążku drzewa, przymocowane do długiej żerdki. Alfonsyna ciągle uśmiechnięta zaofiarowała się z wypożyczeniem. Następnie pomogła obydwu paniom w zaimprowizowaniu toalet, by nie zmoczyły swych sukien. Dostarczyła im krótkich spódniczek, wełnianych pończoch i łyczkowych pantofli. Mężczyźni zdjęli trzewiki i włożyli saboty, zakupione u miejscowego szewca.
I ruszyli w drogę, każdy z siatką na ramieniu i koszem na plecach. Pani Rosemilly w zaimprowizowanym kostjumie wyglądała bardzo wdzięcznie, pełna owego wdzięku oryginalnego i wiejskiej świeżości.