Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Miałeś zatem grzeszne upodobania... — mówił — a jakiej to natury moje dziecko?
— Zejdźmy trochę do ogrodu — rzekła młoda kobieta. — Nie powinniśmy słuchać jego tajemnic.
Usiedli przed domem na ławce, mając dokoła siebie rozkwitłe krzewy róż i cały gazon wonnych gwoździków, napełniających powietrze, słodkim aromatem.
— Czy wróci pani rychło do Paryża? — zapytał Duroy po chwilowem milczeniu.
— Ach! tak, niezadługo — odpowiedziała. — Gdy się to wszystko skończy.
— Za jakie dziesięć dni, nieprawdaż?
— Tak, mniej więcej.
— Czy on nie ma żadnych krewnych? — pytał dalej.
— Żadnych, oprócz dalekich kuzynów. Rodziców stracił, będąc jeszcze dzieckiem.
Patrzyli oboje na motyla, przebiegającego po barwnych gwoździkach i trzepoczącego skrzydełkami; w kielichach wonnych tych kwiatów szukał pożywienia.
Zbliżył się służący, oznajmiając, że ksiądz proboszcz już skończył. Udali się zatem do pokoju chorego.
Zdawało się, iż Forestier schudł jeszcze bardziej w ciągu ostatnich godzin.
— Do widzenia, moje dziecko — mówił