Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biorę go zanadto. Wyszukuję wszystkiego co mi szkodę przynieść może. Udaję, że nie mogę spać inaczéj jak na piersiach i przyduszam sobie serce, dopóki nie stracę przytomności. Chciałabym znaleść jaki inny środek pozbawienia się życia.
— Dosyć, Małgorzato! rzekł jéj Paweł, ukazując się. Wiem już dosyć ażeby cię ocalić, i ocalę; zgodzisz się na to, i będziemy szczęśliwi, zobaczysz! Zapomniemy o tém wszystkiém cośmy wycierpieli.
Odebrał jéj łagodnie list, przeczytał bez wzruszenia, rzucił na ziemię i podeptał nogą.
— To list bezecny! zawołał — to obraza mego honoru! Jakto, jabym miał podawać jéj mężowi rękę po pojedynku, przyjmować jego tłumaczenia się, przebaczać jego żalowi, doradzać małżeństwo a po ślubie zbliżenie — a wszystko po to tylko, ażeby go oszukać, ażeby posiąść jego żonę przed nim i upodlić się w jego oczach bardziéj niż się on upodlił w moich przez swoje względem ciebie postępowanie! Słuchaj! ta kobieta jest większą niż on waryatką; a szaleństwo jéj niema w sobie nic szlachetnego. Jest to obłąkanie sumienia chorego, umysłu fałszywego, serca złego. Powinienbym ją nienawidzić, bo celem jéj nie jest nawet ślepa namiętność; za surowe rady, które jéj dałem, spodziewała się mię ukarać, splątając z życiem mojém to, co jak sądziła, powinnoby było być żalem strasznym, wiecznym. Czy ty wiesz cobym ja zrobił z taką kobietą, gdyby ani Jakób de Rivonnière, ani ciotka, ani ty nigdyście nie istnieli? Poszedłbym na schadzkę i powiedziałbym jéj na rozstaniu: dziękuję ci pani,