Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jutro będzie kolej na kogo innego: rozstaję się z panią, bez żalu! Ale przypuszczać, że zgodziłbym się na godzinę upojenia z nią za cenę mego honoru i twego; o! Małgorzato, moje biedne kochane dziecię, ty więc nie znasz mnie jeszcze? No, to mię poznasz? Tymczasem przysięgnji mi że chcesz wyzdrowieć, że chcesz żyć! spojrzyj na mnie. Czyż nie widzisz z mych oczu, że ty wraz z moim Piotrusiem, jesteście tém, co mam najdroższego w świecie?
Poszedł po dziecko złożył je w obięcia matki.
— Patrz na ten skarb, który mi dałaś; powiedz mi czy ja nie mogę kochać matki tego dziecka? Powiedz mi, czy mógłbym żyć bez niéj? Przypuśćmy co najgorszego: dajmy na to że miałem jakąś zachciankę względem téj warjatki, którąś ty zawsze więcéj odenmie podziwiała; czyżby to było, tak wielką ofiarą z méj strony dla ciebie, gdybym odrzucił tę zachciankę jako rzecz niezdrową i zgubną? Czyż potrzebaby olbrzymiéj odwagi na to, ażeby przenieść nad nią swoje szczęście domowe i g odne podziwienia poświęcenie serca, które chce (się przydusić, jak mówisz z miłości dla mniej? Nie, nie, nie przyduszaj tego szlachetnego serca, które do mnie należy! Przypuść wszystko, co ci się podoba Małgorzato, przypuść że jestem głupcem dudkiem pyszałkowatym, libertynem zepsutym, zdrajcą; niezdawało mi się, ażebym na takie przypuszczenie zasługiwał, ale nie przypuszczaj przynajmniéj, że widząc cię wzdychającą do śmierci, przyjmę ohydne szczęście, którego chcesz żebym zakosztował...