Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawsze; obowiązki nasze tak nam nakazują, a my nie będziemy podli, ale powiemy sobie słowa po żegnania i przeżyjemy z sobą dzień, dzień jeden który streści dla nas życie całe. Zawiadomię cię o tym dniu ostatniego pożegnania; znajdę pretekst do oddalenia się, pretekst, który i dla ciebie służyć będzie. Nie odpowiadaj mi i bądź spokojny na pozór.”
Bilet ten odczytałam po trzykroć! Zdawało mi się, że ulegam hallucynacyi; chciałam wątpić, że był pisany ręką Cezaryny. Wątpienie było niemożliwe. Namiętność powaliła ją o ziemię, zrzekała się swéj dumy, swojéj wstydliwości, zstępowała z mgieł wzniosłych, w których chciała się unosić ponad wszystkiemi słabościami ludzkiemi; już naprzód uważała się za spodloną przez miłość swego męża; chciała przedtém uczynić się winną.
Dziwne i opłakane szaleństwo, na twarz moję wywołało tak silny rumieniec, że nie mogłam ukryć przed Małgorzatą oburzenia, którego doświadczałam!
Biedna kobieta nie zrozumiała mnie.
— Nieprawdaż, że to bardzo źle? zapytała słysząc moje wykrzyki. Tak, to bardzo źle z méj strony że przejęłam taki list! Co pani chce? nie miałam dostatecznéj na to odwagi. Pomyślałam sobie: Kiedy mam umrzeć! On ją kocha, ona tak mówi. Oszukuję mię przez cnotę, przez dobroć, ale on ją kocha, to rzecz pewna. Jeżeli nie powiedział jéj tego, ona spostrzegła to, a i ja również widziałam to bardzo dobrze..... Biedny Paweł! jakże on był nieszczęśliwy z mojéj