Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przemawiano do niego — i nakoniec zupełnie już nic nie odpowiadał.
— Widzę, że pan jesteś bardzo cierpiący, powiedziała do niego Cezaryna, — idź pan do łóżka; my zostaniemy w salonie dopóki spać będziesz. Ja z ojcem w szachy grać będziemy. Jeżelibyś pan spać nie mógł, to przyjdziesz do nas.
Odpowiedzią jego był nieujęty jakiś uśmiech, chociaż niewiadomo czy dobrze zrozumiał. Dubois wyprowadził go. Pan Dietrich wcisnął się do pokoju sąsiadującego z sypialnią swego zięcia; chciał posłyszeć i zaobserwować zjawiska napadu. Dubois zostawił drzwi otwarte, zasłoniwszy je portyerą.
Cezaryna zostawszy w salonie wraz ze mną, przechadzała się bez hałasu. Naraz zawołała mię, ażebym słuchała także. Markiz cierpiał bardzo i skarżył się przed Dubois jak dziecko. Poczciwiec dodawał mu odwagi, powtarzając bez ustanku:
— To przejdzie panie, to wkrótce przejdzie.
Cierpienie wzmogło się, chory zażądał swoich pistoletów i przez godzinę prawie obrzucał biednego Dubois obelgami i wymówkami za to, że ten chciał mu życie zachować; ale nie posiadał dość energii, ażeby uczynić akt buntu; cierpienie paraliżowało jego wolę. Nagle ustąpił jakby w skutek czarów, i zaczął bredzić. Mówił dosyć cicho: nie mogliśmy pochwycić związku ani zrozumieć, chyba to jedno, że przechodził od jednego przedmiotu do drugiego i że obawy jego były dziecinne. Lepiéj słyszeliśmy odpowiedzi Dubois, który uparcie mu