Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/955

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego przełożonego i podając mu dukata: o! co za okropna hańba!
— Pociesz się pobożna przyjaciółko! Prawie byłem tego pewien — świat jest zły i pełen grzechu, kochana ochmistrzyni... pomyśl-no tylko, że taka młoda, a już niebezpieczna złodziejka!
— O, tego wstydu nie przeżyję! Najjaśniejsza królowa, dostojna protektorka tego domu, dowie się o tém — ten wąż nie uszanował nawet szlachetnego celu pieniędzy, zebranych z bazaru.
— Ja to święcie... mówiła Józefina, która szybko ubrała się w swoją biedną odzież i znowu weszła do pierwszego pokoju.
Na taką zuchwałość pan przełożony kościoła chciał się skryć pod ziemię.
— Ja to święcie otrzymałam, powtórzyło dziewczę, któremu oczy nagle śmiało zabłysły... dostałam w podarunku sznur korali — położyłam go, aby go znowu sprzedać...
— I pieniądze schować! cierpko dodał pan Schwartz.
— Moje obrazki, moje kochane kwiatki, ten jedyny mój majątek, z radością ofiarowałam dla ubogich tułaczy!
— Wężu, chrypiąc zawołała ochmistrzyni: nędzne stworzenie, śmiesz jeszcze zaprzeczać? Ta sztuka złota wypadła z za twojego stanika!
— Dostałam ją w podarunku! śmiało powiedziała Józefina.
— Ach, to trzeba oszaleć! powiedział pan przełożony kościoła, załamując ręce.
— Dostała w podarunku? zawołała przełożona: o mój Bożo, dodaj mi siły, abym tego węża nie udusiła!
— Pozwól pobożna przyjaciółko, przerwał pan sekretarz policyjny Schwartz z miną mającego dobrą myśl — pozwól! Mówisz, że ci tego dukata darowano? Któż go ci darował, hę?
— Jakiś pan z ciemną brodą, odpowiedziała Józefina; to tylko niedobrze zrobiłam, że zaraz tego nie powie-