Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/953

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W soboty, kiedy inne dziewczęta i chłopcy bawili się na dziedzińcu, odpowiedziała Józefina.
— Nie mówiąc już, że zapewne kłamiesz, z szyderczym uśmiechem powiedział pan przełożony kościoła i ubogich, jest to rzecz niedozwolona i grzeszna!
— Zupełnie niedozwolona i grzeszna — raczéj modlić się i pokutować! potwierdziła ochmistrzyni — odebrałam jéj pudełko z farbami, więcéj już malować nie będzie!
— Bardzo dobrze, pobożna przyjaciółko, bardzo dobrze! Czy wszystkie zebrane pieniądze oddałaś jak inne sieroty?
— Tak jest panie! odpowiedziała Józefina.
— I nic dla siebie nie zatrzymałaś, nic nie masz przy sobie?
Dziewczę wstrzymało się z odpowiedzią.
Dla siebie nic nie schowało — ale miało przy sobie dukata, który mu darował nieznajomy!
— No cóż, milczysz? zawołała ochmistrzyni, a jéj siwe, przeszywające oczy zrobiły się wielkie jak młyńskie koła.
Józefina właśnie chciała powiedzieć: „Owszem, mam przy sobie pieniądze!“ ale przyszło jéj na myśl, że takowe zostaną jéj odebrane, a wtedy przepadnie tak pożądane pudełko z farbami.
Przytém tego dukata dał jéj nieznajony pan.
— Nic nie zatrzymałam i nic nie mam przy sobie, nakoniec wymówiła.
— Rumienisz się — wężu, kłamiesz!
— Domysł mój sprawdza się! powiedział sekretarz policyjny Schwartz.
Józefina nie śmiała dłużéj panować nad sobą — zalała się łzami.
— Czego płaczesz, kłamco? Rozbieraj się, zrewiduję cię! z lodowatą surowością powiedziała ochmistrzyni.
Dziewczę łkało, nie mogąc wymówić ani słowa — zupełnie było przestraszone.