Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/566

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by, które już prawie wolne były od śniegu. Kiedy niekiedy wchodzili na cmentarz i wychodzili w żałobie pogrążeni rodzice i dzieci, aby pomimo zimy odwiedzić miejsce, w którem odpoczywali na wieki ci co dom swój opuścili.
U bramy téj stał mały chłopiec ciekawie poglądając na drogę, po któréj przechodziło tylu ludzi — mógł on mieć jakie lat trzy albo cztery, ale na swój wiek był cieleśnie dobrze rozwinięty. Małe rączęta położył na zimnych żelaznych kratach, jabby się mrozu nie obawiał, biedny, na wyrost zrobiony surducik, okrywał jego delikatne członki, a starą futrząną czapkę ojcowską, większą od całéj swojéj głowy, nasunął na czoło i prawie aż na kark.
Pomimo nędznego ubioru, mały ten chłopczyna, tak pilnie wielkiemi, błękitnemi oczami patrzący na przechodniów, zwracał na siebie uwagę wielu zbliżających się do cmentarza, nietylko dla tego, że z politowaniem patrzali na nędznie odziane, miłe, rumiane dziecko na zimnie stojące, lecz że z twarzyczki jego wyczytać można było przekonanie o jakiejś jego ułomności. A gdy jaka litościwa matka, widząc go stojącym zbliżyła się i zapytała, czy mu nie zimno i jak się nazywa, pokazało się, że się nie mylono, bo chłopak wzruszał drobnemi ramionami i kręcił głową, a nic odpowiadał, — był niemy!
— O, wielki Boże, biedne dziecię! mówiono wtedy i patrzano z większém zajęciem w jego błękitne nieco martwe oczy, na jego małą buzię, która od czasu do czasu wydawała jakieś niezrozumiałe głosy i na miłe, rumiane policzki, świadczące, że mimo swojéj ułomności dobrze jest żywiony. Przyjaźnie podawano mu potém ręce, a on wysuwał swoje jak rak czerwone rączki przez kratę, bo to powitanie bardzo dobrze rozumiał. Jeżeli zaś potém nadeszła jaka mała dziewczynka lub chłopczyk, a matka kazała aby podobnież przywitali małego niemowę, wtedy rozjaśniała się twarz jego, jakby chciał powiedzieć: