Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/567

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, gdybym ja miał taką siostrzyczkę lub braciszka do zabawy i swawoli!
I dzisiaj zatém przechodzący widzieli go znowu stojącego przy kracie; wtém nagle przejechał jakiś powoź, którego koła miały gummowe obręcze, tak, że idący blizko nie słyszeli jego turkotu, i w tejże chwili kobiety wydały serce rozdzierający krzyk z głośnemi narzekaniami połączony.
Wszyscy bliżéj przechodzący niezmiernie się oburzyli, — pobiegli ku powozowi, pod którym w téj chwili leżało dziecko, które właśnie chciało przed nim przebiedz przez drogę, ale nie słyszało turkotu gummą pokrytych kół i konie obaliły je na ziemię.
— Stój, zawołały tłumy wściekle rzuciwszy się i zatrzymując konie za cugle, stój! — Dziecię — to niemowa! O te przeklęte gummowane obręcze! Zerwiéjcie je z kół! Toż bogaci mają sobie miękko jeździć po kamieniach i dzieci nasze tratować!
— Ani słychać tych przeklętych powozów — precz z woźnicą!
— Pierwéj dziecko, wołali drudzy, trzymajcie konie! Teraz ich nie puścimy!
I wkrótce utworzyło się zbiegowisko, które przybrało groźną postawę. Gdy oburzony niezmiernie lud tak wrzeszczał, a siedzący w powozie i futrem otulony pan opierał się w głębi jego na poduszkach, czekając aż przeminie burza, wydobyto skrwawionego chłopca z pod powozu i ostrożnie wyniesiono na drogę. Dziecko mocno płakało, ale nie wydawało żadnego głosu, na zadawane mu pytania odpowiadało tylko trwożliwém wskazywaniem na cmentarz.
— To niemy chłopak grabarza od świętego Pawła! zawołały niektóre głosy.
— On zawsze cicho stoi przy bramie, a teraz chciał przebiedz przez drogę i przejechano go!
— Puszczaj! Puszczaj konie! zawołał stangret ele-