Przejdź do zawartości

Strona:PL G Füllborn Izabella królowa Hiszpanii.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lękasz się, moje dziecię, łagodnie mówiła stara cyganka; cóż cię tak przestrasza?
— Ścigają mnie, mnie i moje dziecię.
— To chodź zemną do mężczyzn, oni cię bronić będą, skoro z nami pójdziesz!
— A dokąd idziecie? spytała Henryka.
— Do Madrytu, tam dzień wypoczniemy! chodź z nami! a jeśli tak jak my nie masz domu, to pozostań z dzieckiem przy nas!
— Aż do Madrytu przyjmcie mnie pomiędzy siebie, tam znajdę jakieś wyjście, jakąś pomoc! mówiła Henryka, pozwalając, ażeby jej pomogła wstać stara Zyrra, która mimo podeszłego wieku znakomitą posiadała siłę.
— Jakże biednie wyglądasz i jak odzież twoja zniszczona! ubolewała stara matka cyganów, podczas gdy Henryka brała dziecię na rękę. Biedna kobiecina, jeszcze taka młoda!
Poszły za długim pstrym orszakiem, który sobie przez las torował drogę; idący naprzód król cyganów znał doskonale kierunek, a przywodził i rządził wszystkimi.
Wkrótce mężczyźni i kobiety cisnęli się około Henryki i jej dziecka, ciekawi, co obca robi w ich gronie. Stara Zyrra swoją dziwnie dźwięczną mową, której słów nikt nie zna i nie rozumie oprócz tego wygnanego, tułaczegc ludu, wyjaśniła im szybko, że dziewczyna także nie ma dachu i jest ściganą.
Wtedy czarno-kędzierzawi, ognistego wzroku cyganie z zaufaniem jej skinęli głowami, a Henryka i jej dziecię do nich należały. Wysoki, wiekowy król przystąpił do niej, i na powitanie wycisnął pocałunek na jej czole; ale obok niego stał wysmukły, pięknie wzrosły syn jego o namiętnych rysach i błyskających oczach, które z upodobaniem na Henryce spoczęły.