Przejdź do zawartości

Strona:PL G Füllborn Izabella królowa Hiszpanii.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby nie chęć zgubienia jego i jej, wszyscy święci by mnie tu nie utrzymali — ale sza! zmysły moje zwykle nie zawodzą mnie.
Czatujący przyłożył ucha do ziemi. I wyraźniej rozpoznał teraz stąpanie zbliżającego się konia.
— To on, bo inny nie odważyłby się puszczać na step, w tak przeklętą noc, w której piekło wszystkich szatanów rozpuściło — ale mimo to miejmy się na baczności!
Samotnik z pochwy pod płaszczem ukrytej wydobył szpadę, której połysk walczył o pierwszeństwo z błyskawicą; lecz wnet schylił ją ku ziemi, bo sokolim wzrokiem poznał już nadjeżdżającego.
— Czy to ty, Barradasie? — zawołał występując z ukrycia pod chatą i prostując się.
— Tak jest, Don Józefie! to ja, Barradas; dobrze, że tu jesteście, bo mnie coś niemiło!
— Co ci takiego? Wyglądasz blady, rozstrojony i przybywasz późno.
— Patrzcie jak mój kary dysze! Pędziłem aż bryły ziemi z pod kopyt jego wyskakiwały!
— O południu wyjechałeś z zamku mojego ojca, a do Bedoi mamy tylko dwie godziny drogi!
— Prawda, Don Józefie, — odpowiedział Barradas zsiadając z konia i okrywając go swoim płaszczem, tak, że, ukazał na jaw swoją bogato wyszywaną liberję. — Ale pan tak zmokniesz jak ja, chodź pan raczej do chatki!
Rzeczywiście deszcz padał coraz gęstszemi i większemi kroplami, błyskawice i grzmoty ścigały się, szerząc straszne światło i huk, bo uderzenia piorunów w dalekie skały, odbijały się po nich echem tysiącznem a głuchem.
Barradas przywiązał konia do słupa i obaj z Don Józefem weszli do niskiej lepianki.
— Już o południu wyjechałem z Delmonte, nad wieczorem przybyłem do Bedoi, gdzie uskuteczniłem zlecenia da-