Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądny, i z bestyalskim hałasem lecieć do wnętrza cel. Ha, ha, ha! trzeba ci było hecę obaczyć, jak te biedne kotki po omacku szukały sukienek i załamywały rączęta z rozpaczy, widząc, że gdzieś poszły do dyabła. My tymczasem, jak zaczniem huku puku podszczuwać, tak nieboraczki to się w prześcieradła pozawijały, to w kuczki przysiadły pod piecem, i dalej szlochać i lamentować, aż nakoniec stara ropucha przeorysza się przywlekła. Wiesz, bracie, że na tym szerokim ziemi okręgu nic dla mnie niema obrzydliwszego jak pająk i baba stara — cóż dopiero, wyobraź sobie, jak ten uwędzony pomarszczony kudłaty tłuk na swoją dziewiczą czystość zaklinać mię począł! Do trzystu dyabłów! jużem wszystkie pięści nastawił, żeby jej tę resztę kości połamać: słowem, krótko i węzłowato, albo na stół srebra wszystkie, skarby kościelne i białe talarki, albo moje chłopaki wiedzą co zrobić. Otóż powiadam ci, wyciągnąłem z klasztoru więcej jak na tysiąc talarów i śmiechu do rozpuku, a chłopcy jeszcze w dodatku pozostawili pamiątkę na dziewięć okrągłych miesięcy.
Racman tupając. Do tysiąca piorunów! Że mnie tam nie było!
Szpigelberg. Widzisz? Powiedzże teraz, że to nie życie? — a przytem świeży i silny tułów trzyma ci się i rośnie na drożdżach jak brzuszek prałacki. Nie wiem, coś magnetycznego muszę mieć