Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

we trzy miesiące jednak już go powieszono. Musiałem dobry niuch tabaki wpakować do nosa, gdym przechodził potem koło szubienicy i widział fałszywego Szpigelberga w całej chwale dyndającego — a tak gdy Szpigelberg wisi, Szpigelberg pomaleńku wywinął się z łapki i poza plecami przemądrej sprawiedliwości pokazywał ośle uszy, że aż litość brała.
Racman śmiejąc się. Zawsze jednakowy!
Szpigelberg. Jak widzisz, ciałem i duszą. Muszę ci też opowiedzieć o figlu, com w klasztorze Celestynek niedawno wypłatał. Postrzegam w mojej wędrówce klasztor jakiś na drodze — tak ku zmierzchowi — a żem przez cały dzień ani jednego naboju nie ruszył, a jak wiesz, na śmierć nie cierpię „diem perdidi,“ postanowiłem noc uczcić wspaniałem dziełem, choćby tam przyszło dyabłu ucho odkręcić. Czekamy cichutko do późnej nocy — ani mysz pisnęła. Światła pogasły, i skoro nam się zdało, że już mniszki skurczone w piernatach, biorę z sobą Grima, a drugim każę stać przy bramie, aż póki nie dosłyszą mojego świśnięcia. Chwytam stróża klasztornego, odbieram mu klucze, wciskam się ostrożnie do celek, gdzie dzieweczki spały, sprzątują sukienki i hop do bramy z tłumokiem. Tak od celi do celi, zabraliśmy wszystką odzież jednej po drugiej — a na samym końcu pannie przeorysze. Jak gwiznę: moje chłopcy nuż z podwórza stukać i szturmować, jakby na dzień