Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy mój zapłodniony dowcip cały połóg odprawi. Wstaje z zapałem. Jakaż się jasność we mnie rozprowadza! W duszę moją wielkie myśli z mrocznej nocy wstępują; olbrzymie plany warzą się w mojej twórczej mózgownicy! Przeklęta ospałość! Uderzając się ręką w głowę. Ona to aż do tej pory siły moje w kajdanach trzymała, prężyła i hamowała przedsięwzięcia moje! Obudzam się, czuję czem jestem, czem być muszę koniecznie!
Karol. Głupcem jesteś. Wino bramarbazuje z twego łba.
Szpigelberg. Szpigelberg, zawołają, czy ty znasz czary, Szpigelberg! Szkoda żeś nie był generałem, Szpigelberg, powie mi król kiedyś: byłbyś Austryaków przez dziurkę od klucza przepędził. Tak, zapiszczą doktorowie, nie do darowania, że ten człowiek medycyny się nie uczył: byłby nowy proszek na podagrę wynalazł. Czemu on kameralnym nie oddał się naukom, zawołają Sullowie w swoich gabinetach, onby z kamieni luidory powyczarowywał. Szpigelberg! zawołają na wschodzie i zachodzie, a w błoto zaleziecie po uszy, wy piecuchy, wy krety! gdy tymczasem Szpigelberg z rozwiniętemi skrzydłami wzięci do kościoła sławy wieków potomnych.
Karol. Szczęścia na drogę. Po kolumnach hańby czepiaj się do szczytu sławy; mnie w cieniu ojczystych gajów, w objęciu mojej Amalii szlachetniejsze czekają uciechy. Przeszłego jeszcze