Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol. Do czegóż to się ściąga?
Szpigelberg. Do tego, żebyś wiedział, jak siły rosną w potrzebie, jak człowiek nie łamie sobie głowy nad tem co czynić, gdy ostateczność doskwirczy. Odwaga rośnie z niebezpieczeństwem, siła podnosi się uciskiem. Los musi ze mnie wielkiego człowieka zrobić, właśnie dlatego, że wszędzie mi drogę zagradza.
Karol. Nie wiem, na co nam jeszcze przyda się odwaga i gdzieśmy jej jeszcze nie mieli?
Szpigelberg. Tak? Chcesz więc zdolności swoje zniweczyć w sobie, odwagę swą pogrzebać? Czy myślisz, że twoje posty w Lipsku stanowią już kres dowcipu ludzkiego? Wyjdźno na świat wielki, do Paryża, do Londynu! Tam w papę cię wyrżną, gdy człowieka poczciwym nazwiesz. Tam to prawdziwa duszy uciecha, tam rzemiosło na wielką skalę się zakłada! Stoisz jak głupi, oczy wytrzeszczasz! Poczekaj trochę! Tambyś zobaczył, jak podpisy fałszować, kostki przewracać, łamać zamki i z kufrów flaki wytrzęsać. Trzebaż żeby cię Szpigelberg tego nauczył? Tam na najbliższej gałęzi wieszają łajdaka, co przy prostych palcach chce z głodu umierać.
Karol roztargniony. Co? czyś jeszcze dalej posunął?
Szpigelberg. Zdaje się, że nie masz dosyć ufności we mnie. Czekaj niech się rozgrzeję — a cuda usłyszysz; mózg ci się przewracać będzie,