Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiałem! Ale to było przy szumie wina i serce moje nie słyszało, co język wymawiał.
Szpigelberg pokręcając głową. Nie, nie! Tak być nie może. Niepodobieństwo, bracie, seryo nie mówisz. Przyznaj się, czy ci, braciszku, nie podszeptuje niedostatek. Stój! — przygodę muszę ci opowiedzieć z moich młodzieńczych lat. Blizko mojego domu był rów, najmniej ośm kroków szeroki, który my chłopcy o zakład chcieliśmy nieraz przeskoczyć. Darmo! — paf i każdy leżał rozciągnięty — a nad jego uchem śmiech i sykania, a po jego ciele śnieżki leciały jak grad. Blizko mego domu stał na uwięzi pies jakiegoś myśliwca, wściekła bestya, co za poły od sukien chwytał dziewczęta, skoro się zapomniały i za blizko przeszły koło niego. Miałem pasyę dręczyć psa ciągle i śmiać się do rozpuku, gdy wściekłe zwierzę szczerzyło zęby do mnie i radeby przyskoczyć, gdyby tylko można. Cóż się dzieje? Dnia pewnego powtarzam swoją zabawkę i dźgam go po biodrach tak krzepko kamieniem, że aż z gniewu łańcuch zerwał na sobie i jak z procy puścił się za mną — ja w nogi piorunem! Przeklęta sprawa: na samej drodze ciągnie się ten rów opętany. Co tu robić? Pies tuż tuż na karku wrzący wściekłością — namysł był krótki: nogi do góry i hyc na drugą stronę! Temu skokowi życie zawdzięczam — bestya byłaby mnie w kawałki rozdarła.