Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przymusić. Gdzietam! Ichmościowie bili się o trzy dukaty i targ w targ na trzy grosze zeszło. W jednej godzinie dwanaście recept zapisali, tak, że niebawem zwierzę zdechło.
Karol. Bezwstydni!
Szpigelberg. Obchód pogrzebowy z całą pompą przygotowano — co niemiara na śmierć psa zjawiało się elegii. Nocą wyrusza nas blizko tysiąc, w jednej ręce z latarnią a ze szpadą w drugiej i przez całe miasto ciągnie z dzwonkami, pieśniami, aż pies pochowany. Po tem wszystkiem huczała stypa do dnia białego. Odwdzięczyłeś się tym panom za szczery udział w żalu i nazajutrz za pół ceny sprzedawano zakupione mięso. Mort de ma vie! Toż to przed tobą znaliśmy respekt, jakby załoga w twierdzy zdobytej.
Karol. I ty się nie wstydzisz tem popisywać? I tyle wstydu nie masz, żeby się za to szaleństwo rumienić?
Szpigelberg. Idź, idź! Już ty Moorem nie jesteś! Pamiętasz, jakeś jakie tysiąc razy z butelką w ręku starego skąpca naciągałeś i mawiałeś: niech sobie zrzędzi i gdera, a ty gardło zapłuczesz! Pamiętasz o tem, czy pamiętasz tylko? O ty bezbożny, biedny chwaligłowo! Wtedy przynajmniej po męsku, szlachetnie przemawiałeś — ale...
Karol. Przekleństwo na ciebie, że to przypominasz, przekleństwo na mnie, że tak przema-