Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo miała anioła, dziewicę ozdobną wszystkimi wdziękami młodości i czystą jak światło nieba. Ale komuż ja to mówię — słowa moje przejdą mimo uszów waszych — wyście nie kochali nigdy, nie byli nigdy kochani.
Szwajcer. Powoli, powoli! na kapitanie wszystkie ognie wystąpiły.
Karol. Przestań! Innym razem posłucham — jutro, niezadługo — albo jak krew obaczę.
Kosiński. Krew, krew — posłuchaj dalej, krew całą ci duszę napełni. Nie była ze szlachty: Niemka, ale jej widok topił wszystkie przesądy szlacheckie. Z bojaźliwą skromnością przyjęła pierścień oblubieńczy, a za dwa dni miałem swoją Amalię do ołtarza zaprowadzić. Karol powstaje. Wśród upojenia czekającej na mnie szczęśliwości, wśród przygotowań ślubnych, odbieram rozkaz przez umyślnego wysłany, stawienia się u dworu. Przybyłem. Pokazano mi listy najwystępniejszej treści, jakoby moją ręką pisane. Uniosłem się nad złośliwością — odebrano mi szpadę; rzucono mnie do więzienia — wszystkie zmysły straciłem.
Szwajcer. Tymczasem — lecz dalej! wiem naprzód, co będzie.
Kosiński. Leżałem tam cały miesiąc i nie wiedziałem, jak to wszystko zaszło. Trapiłem się o Amalię, która każdej chwili męki śmiertelne o los mój cierpieć musiała. Nakoniec jawi się pierwszy minister dworu, winszuje mi cukrowa-