Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

makowe pozbijasz — ale zabójstwo na duszy swojej nosić...
Kosiński. Za każde zabójstwo na twój rozkaz popełnione odpowiem śmiało.
Karol. Co? takeś już zmądrzał? Ośmielasz się człowieka pochlebstwami zjednać? Skąd wiesz, że ja strasznych snów nie miewam, albo że na łożu śmierci nie zblednę? Czyś już wiele nabroił, za coby cię do odpowiedzialności można pociągnąć?
Kosiński. Wprawdzie bardzo mało — jednakże ta podróż do ciebie, szlachetny hrabio!
Karol. Twój nauczyciel musiał ci historyę Robina do ręki wsunąć — powinniby takich nierozważnych łajdaków na galerach okuwać. Ta powieść musiała ci dziecinną wyobraźnię rozpalić, zarazić cię szaloną żądzą zostania wielkim człowiekiem. Czy cię nie łechce czasem imię i sława? Chcesz za rozboje kupić nieśmiertelność? Pamiętaj, żądny chwały młodzieńcze! Dla rozbójników nie zielenieją wawrzyny! Niema wieńca za zwycięstwa zbójców: ale klątwy, niebezpieczeństwa, śmierć i hańba. A tam na wzgórzu czy widzisz szubienicę?
Szpigelberg z nieukontentowaniem przechadzając się. Jakże to głupio, jak obrzydliwie, niedarowanie głupio! To nie jest sposób. — Inaczej ja się brałem!
Kosiński. Co może zastraszyć tego, co się śmierci nie lęka!