Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

właściwego bohatera pokazać — gdyż szukam waszego kapitana, wielkiego hrabiego Moora.
Szwajcer podając mu rękę z zapałem. Kochany chłopcze — my się tu tykamy.
Karol zbliżając się. Czy znasz kapitana?
Kosiński. Ty nim jesteś! w tej postawie... któż cię widział i śmiał szukać innego? Spozierając długo na niego. Zawszeni pragnął poznać ów wzrok obalający męża, co na gruzach siedział Kartaginy — teraz już nie pragnę.
Szwajcer. Chwacki chłopak!
Karol. I cóż cię do mnie sprowadza?
Kosiński. O kapitanie! mój los więcej niż okropny. Mój okręt się rozbił na tym burzliwym świata oceanie; patrzeć musiałem, jak wszystkie nadzieje mojego życia przepadły — i nic mi nie zostało, tylko męczeńska pamięć straty. — Onaby mię do szaleństwa zawiodła, gdybym czynami na innej drodze nie usiłował jej zatłumić.
Karol. Znowu skarga przeciwko Bóstwu. — Mów dalej.
Kosiński. Byłem żołnierzem — nieszczęście i tam mię ścigało. Popłynąłem do Indyi Wschodnich — mój okręt rozbił się o skały. — Wszędzie zawiedzione zamiary! Słyszę nakoniec w szerz i w zdłuż o czynach twoich — o twoich rozbojach, jak je nazywają, i przybyłem tu o trzydzieści mil, z silnem postanowieniem służenia