Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ptaszek główkę wbok przechylił i patrzył na starego, a oczka mu świeciły, jak duże, ciemne rosy perełki. Miało się uczucie, że ptaszyna jest bardzo oswojona, nietrwożliwa zupełnie. Skakał z grudki na grudkę, dziobał zawzięcie, szukając ziarnek i owadów. Dziwne uczucie zrodziło się w serduszku Mary, taki był śliczniuchny i tak zdawał się podobny do ludzi. Był drobny, ale tłuścioszek, dziób miał cienki i wysmukłe, cienkie nóżki.
— Czy on przylatuje zawsze, gdy go zawołacie? — zapytała szeptem.
— A jeszczeby też przylecieć nie miał! Poznałem tego łobuza, jak to jeszcze wypierzone nie było. Wyleciał z gniazda w tamtym ogrodzie, przeleciał przez mur, ale był za słaby jeszcze, żeby pofrunąć zpowrotem, i od tego czasu zaczęła się nasza przyjaźń. A potem, gdy po kilku dniach do gniazda wrócił, było ono już puste, więc znowu przyleciał do mnie.
— A co to jest za ptaszek? — spytała Mary.
— Nie widzi to panienka? To gil z czerwoną szyjką, a gile to najmilsze ptaszki pod słońcem. Przywiązują się też, jak psy, o ile się umie z niemi postępować. Niechno panienka spojrzy, jak on dziobie, a kręci się, a na nas ciągle spogląda. Wie, bestja, że o nim mowa.
Nie było chyba nic zabawniejszego, jak widok starego. Patrzył on na małego, pękatego ptaszka, jakby go kochał, a jednocześnie dumny był z niego.
— Strasznie, szelma, próżny! — zaśmiał się znowu. — Lubi okrutnie, jak się o nim mówi. A ciekawy! Bóg świadkiem, że chyba niema drugiego takiego na świecie ciekawskiego i wścibskiego. Zawsze mi tu przyleci zobaczyć, co sieję, albo sadzę. On i to wie, czego pan Craven nie wie. Tak, to naczelny ogrodnik, tak, tak.
A gil skakał, dziobał, przystając od czasu do czasu i przyglądając się im obojgu. Mary zdawało się, że ptaszek