Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam starego, kopiącego. Podeszła, stanęła przy nim i po swojemu, chłodno, zaczęła mu się przyglądać. Nie zważał na nią, więc go zagadnęła:
— Byłam w tamtych ogrodach.
— Nic nie szkodzi — odparł szorstko.
— Byłam w sadzie.
— A toć tam pies przy drzwiach nie siedzi, żeby gryzł — odrzekł.
— Ale tam już nie było furtki do tego innego ogrodu — rzekła Mary.
— Do jakiego ogrodu? — powiedział ostro, przerywając na chwilę kopanie.
— No, do tego po tamtej stronie muru — odparła Mary. — Tam są drzewa — widziałam czubki. A ptaszek z czerwonem gardziołkiem siedział na jednym wierzchołku i śpiewał.
Ku swemu zdumieniu Mary spostrzegła, że szorstka, zmarszczkami poorana twarz zmieniła odrazu wyraz. Słaby uśmiech rozlał się na obliczu, i stary ogrodnik zmienił się do niepoznania. Przyszło jej na myśl, o ile ładniej się wygląda z uśmiechem na ustach. Nie pomyślała nigdy o tem.
Ogrodnik zwrócił się ku sadowi i zaczął gwizdać cichutko, łagodnie. Nie mogła pojąć, jak taki szorstki człowiek mógł umieć tak łagodnie wabić.
W tejże chwili stało się coś zadziwiającego. Usłyszała cichy lot w powietrzu. Był to ptaszek z czerwonem gardziołkiem, który opuścił się na ziemię i usiadł na grudzie ziemi tuż przy nogach ogrodnika.
— Jesteś tu! — zaśmiał się stary, poczem zaczął przemawiać do ptaszka, jak do dziecka.
— Gdzieś to bywał, łobuzie jeden? Długoś się jakoś nie pokazywał. Jużeś to na zalecanki wyleciał tak wcześnie? Żony sobie szukasz?