Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —

żył się do okna, otarł się o jeden kąt, o drugi, jakby zapominając o ciasnocie swojej nory, i... usiadł znowu na kanapie. Był cały jakby odnowiony: więc znowu znalazł punkt wyjścia!
„Tak, jest punkt wyjścia! Bo już coprawda zanadto wszystko się sparło, zatknęło, zaczęło dusić męcząco, obłęd jakiś napadał. Od owej sceny z Mikołajkiem u Porfirjusza ciasno mu jakoś było nie do zniesienia. Po Mikołajku tegoż dnia była scena u Zosi, prowadził i skończył ją wcale, wcale nie tak, jak sobie wyobrażał przedtem... osłabł więc nagle i radykalnie! Od jednego razu! I wnet zgodził się wtedy z Zosią, sam się zgodził, sercem zgodził się że takiej trosce w duszy sam jeden nie podoła! A Świdrygajłow? Świdrygajłow, to zagadka... Świdrygajłow przestrasza go, to prawda, ale jakoś nie z tej strony. Ze Świdrygajłowem to także punkt wyjścia; lecz Porfirjusz, to rzecz inna“.
„Więc Porfirjusz sam jeszcze wytłumaczył Razumichinowi, psychologicznie mu wytłumaczył! Znowu wyjechał ze swoją przeklętą psychologją! Porfirjusz? Ale że też Porfirjusz choć na chwilę uwierzył, że Mikołajek jest winien, po tem, co zaszło pomiędzy nimi, po tej scenie, oko w oko, przed przybyciem Mikołajka, dla której nie można znaleźć dokładniejszego wytłumaczenia, jak jedno tylko? (Raskolnikow kilkakrotnie w ciągu tych dni przypominał sobie w części scenę z Porfirjuszem, całość wspomnienia była nad jego siły). Były wówczas pomiędzy nimi mówione takie słowa, zdarzały się takie ruchy i gesty, zamieniali ze sobą takie spojrzenia, powiedziane było to i owo takim głosem, dochodziło do takich granic, że już po tem nie taki Mikołajek (którego Porfirjusz na wylot przeniknął od pierwszego wyrazu i gestu), nie Mikołajek mógł był zachwiać samą osnowę jego przekonań“.
„A cóż! Nawet Razumichin zaczął podejrzewać! Scena na korytarzu, przy lampie, nie była bez następstw. Puścił się do Porfirjusza. Ale dlaczegóż ten zaczął go tak okpiwać? Musi mieć jakiś zamiar, ale jaki? Prawda, od owego poranku przeszło dosyć czasu, nawet aż nadto wiele, a o Porfirjuszu nie było ani słuchu ani duchu. Cóż! To oczywiście gorzej...“
Raskolnikow wziął czapkę i w zamyśleniu wyszedł z po-