Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 174 —

koju. Po raz pierwszy, przez cały ten czas, czuł się przynajmniej przy zdrowych zmysłach.
— Trzeba skończyć ze Świdrygajłowem — myślał — i to bądź co bądź jak najprędzej: ten także, zdaje się, czeka, ażebym sam do niego przyszedł.
I w tej chwili, taka nienawiść opanowała nagle jego zmęczone serce, że może mógłby był zabić którego z tych dwóch: Świdrygajłowa albo Porfirjusza. Przynajmniej poczuł, że jeśli nie teraz, to później jest w stanie to zrobić.
— Zobaczymy, zobaczymy — powtarzał do siebie.
Zaledwie jednak otworzył drzwi na korytarz, gdy nagle zetknął się z samym Porfirjuszem. Przez chwilę stanął jak wryty. Rzecz dziwna; ani się bardzo nie zdziwił przybyciem Porfirjusza, ani się go nie przestraszył. Zadrżał tylko, ale szybko, natychmiast opanował się. „Może to rozwiązanie!... Ale jak to on zbliżył się po cichutku, jak kot, że nic a nic nie słyszałem? Miałżeby podsłuchiwać?“
— Nie spodziewałeś się pan gościa — zawołał, śmiejąc się, sędzia. — A ja już oddawna pragnąłem pana odwiedzić, a że przechodzę właśnie, myślę sobie: zajdę, posiedzę z jakie pięć minut. Gdzież to się pan wybierałeś? Pozwolisz mi pan, jednego tylko papierosika.
— Ależ niech sędzia siada — zapraszał gościa Raskolnikow, z takiem wyraźnem zadowoleniem i życzliwością, że aż by się sam sobie dziwił, gdyby się mógł był widzieć. Były to resztki, strzępki wysiłków ostatecznych. Niekiedy człowiek w obliczu zbója śmiertelnie cierpi jakie pół godziny, gdy mu już jednak nóż do gardła przyłożą, to aż strach przeminie. Usiadł naprzeciwko Porfirjusza i ani drgnąwszy, patrzył śmiało na niego. Porfirjusz zmrużył oczy i jął zapalać papierosa.
— No, zaczynaj, zaczynaj — wyrywało się z serca Raskolnikowa. — No dlaczego, dlaczego nie zaczynasz?