Strona:PL Feval - Garbus.djvu/578

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Obawiałbym się dorzucić jedno słówko. — wtrącił braciszek Paspoal — tak już mój czcigodny przyjaciel całkowicie oddał myśl moją.
— Oddalcie się — rzekł Gonzaga z roztargnieniem — nie będziecie ukarani.
Ale oni nie ruszyli się z miejsca.
— Wasza książęca mość wcale nas nie zrozumiał — odezwał się Kokardas z godnością — to przykro!
A Normandczyk dodał, kładąc rękę na sercu:
— Nie zasłużyliśmy na taką omyłkę.
— Będziecie zapłaceni — rzekł Gonzaga niecierpliwie — czegóż chcecie więcej.
— Czego my chcemy, wasza książęca mość? — mówił Kokardas z serdecznem drżeniem w głosie. — Czego my chcemy? Oto zupełnego i kompletnego dowodu naszej niewinności. Nie bój się! Ja widzę, że wy wcale nie wiecie, z kim macie do czynienia.
— Nie rzekł Paspoal, któremu jak najnaturalniej, z ułomności wrodzonej, łzy napłynęły do oczu. — Nie! O, nie! Wy tego nie wiecie!
— Czego my chcemy? Rozgłośnego usprawiedliwienia; żeby je uzyskać, oto, co proponuję: list ten mówi, że pan Lagarder przyjdzie sam do waszej ekscelencyi dziś wieczorem; my utrzymujemy, że pan Lagarder umarł. Niech wypadki nas rozsądzą! Pozostajemy więźniami. Jeżeliśmy skłamali i pan Lagarder przyjdzie, zgadzamy się umrzeć, nieprawdaż Paspoalu, lebiodo?