Strona:PL Feval - Garbus.djvu/577

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ci panowie wszystko już odgadli. Jeżeli czego nie wiedzą, opowiemy. Ci panowie liczą na nas tak samo, jak my liczymy na nich. Musimy mieć dla siebie wzajemne pobłażanie; znamy się dobrze między sobą.
Ostatnie wyrazy wymówił Gonzaga z naciskiem. Czyż bowiem był między naszymi hulakami choć jeden bez skazy na sumieniu? Czyż noc ostatnia nie robiła z nich wspólników księcia? Oriolowi robiło się słabo; Navail, Noce i inni szlachcice trzymali oczy spuszczone. Gdyby choć jeden z nich zaprotestował, zbuntował się, wszyscy inni poszliby za nim. Ale nikt nie protestował.
Powinienby Gonzaga błogosławić wypadek, iż nie było markiza Chaverny.
Młody markiz, pomimo licznych swych wad, nie należał do tych, którym można nakazać milczenie. To też Gonzaga dobrze przemyśliwał nad tem, aby się go pozbyć tej nocy jeszcze, i to na zawsze.
— Chciałem tylko to powiedzieć waszej książęcej mości — zaczął znów Kokardas — że tacy, jak my, starzy słudzy, nie powinni być tak łatwo skazywani. My obaj, Paspoal i ja, jako ludzie zasługi, mamy licznych nieprzyjaciół. Oto moje zdanie, które chcę wyjawić waszej ekscelencyi, ze zwykłą mi otwartością. A więc jedna z dwóch rzeczy: albo kawaler Lagarder zmartwychwstał, co wydaje mi się nieprawdopodobnem, albo też list jest sfałszowany przez jakiegoś nicponia, który chciał zgubić dwóch uczciwych ludzi. Tak rzekłem, do kroćset!