Strona:PL Feval - Garbus.djvu/576

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w fantazyjnie zarzuconych płaszczach, pomaszerowali obaj przed Gonzagę.
— Wasza książęca mość — zaczął Kokardas. — Trzydzieści lat niepokalanego prowadzenia się, powiedziałbym nawet chlubnego, powinny przemawiać na korzyść dwóch, jak my, zuchów, pomimo oskarżających ich pozorów. Czyż jeden dzień zdoleń zaćmić chwałę całego życia? Patrzcie na nas! Najwyższa Istota położyła na obliczu każdego znak wierności lub podłości. Patrzcie na nas, corpo di baco i patrzcie na pana Pejrola, oskarżyciela naszego.
Prawdziwie wspaniałym był ten Kokardas, mówiąc to. Jego gaskoński akcent dodawał jeszcze jakiejś dziwnej przyprawy jego wymowie. Co do braciszka Paspoala, on zawsze promieniał skromnością i słodyczą. Nieszczęśliwy Pejrol stanowił rzeczywiście rażący z nimi kontrast. Chroniczna bladość jego twarzy z czasem nabierała zielono-szarej barwy. Był to doskonały typ tych bezczelnych tchórzów, którzy uderzają, trzęsąc się ze strachu, mordują — mdlejąc.
Gonzaga milczał, zamyślony. Kokardas mówił dalej:
— Wasza książęca mość, ekscelencyo, ty, który jesteś wielki, ty który jesteś potężny, sam najlepiej osądzisz. Nie od dzisiaj znasz, panie, fosę Kajlusów, gdzieśmy razem...
— Milczeć! — krzyknął przerażony Pejrol.
Gonzaga nie poruszywszy się, spojrzał na swych przyjaciół.