Strona:PL Feval - Garbus.djvu/571

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I widziałeś go?
— Ręko boska! Na własne oczy!
— Lagardera?
— Ależ tak. Nie bój się! Jego własna osoba: jego blond włosy, figura. Już był pokrajany nożem. Ale rana od noża! — wykrzyknął, pokazując cynicznym ruchem własną łopatkę — co za cios! Dla nas, znawców, rany tak są znajome jak twarze.
— To prawda — przytwierdził Gonzaga.
Między dworakami rozległ się szmer radości....
— A więc nie żyje! Napewmo nie żyje!
Z piersi Gonzagi wyszło długie, pełne ulgi, westchnienie.
— Nie żyje — powtórzył za innymi.
Rzucił pełną sakiewkę Kokardasowi, którego otoczono z radością, błogosławiono.
— Ot, będziesz mógł sobie używać z szampanem — zawołał Oriol. — Masz, zuchu, weź i to odemnie.
I każdy starał się obdarzyć czemś bohatera Kokardasa. A ów, pomimo wrodzonej pychy, brał wszystko, wdzięcznem sercem a całą garścią.
Wtem na schodach peronu ukazał się lokaj książęcy. Mrok już zapadał. Lokaj trzymał w jednej ręce zapaloną pochodnię, a w drugiej srebrną tacę, na której leżał list jakiś.
— Do jego ekscelencji — rzekł lokaj.
Dworacy odstąpili od księcia Gonzaga wziął list i rozdarł kopertę. Twarz jego zmieniła się nagle, ale zaraz potem przybrał zwykły, obojętny wyraz. Rzucił tylko na Kokar-