Strona:PL Feval - Garbus.djvu/569

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bi pokornego serca uznał się za pokonanego. Cicha i słodka natura, dusza pogodna, bez odrobiny piołunu, godna uwielbienia przez swe skromne cnoty, tak jak Kokardas przez swe rozgłośne zalety!
Dworacy Gonzagi zamieli z sobą pełne podziwu spojrzenia. Zapadła cisza przerywana długiemi szeptami. Kokardas z dumną podkręcał końce potężnych wąsisków.
— Wasza ekscelencya — zaczął — wydał mi dwa polecenia. A więc, jedno skończone! Przechodzę do drugiego: Rozstając się z Paspoalem, powiedziałem sobie: “Kokardasie, skorupko moja, powiedz tak szczerze, gdzie to znajdują trupów? W rzece”. Ano, dobrze! Zanim poszedłem szukać moich dwóch łotrzyków, zacząłem spacerować nad brzegiem Sekwany. Słońce już było dobrze nad Chateletem. Chodziłem, chodziłem, ale nic: po Sekwanie pływały jeno korki. O, psia kość! — myślę sobie — to na nic! Nie moja wina, ale wszystko jedno! Korono cierniowa! Teraz powiedziałem sobie tak: Kokardasie, luby synowcze, uschniesz ze wstydu, jeżeli staniesz przed twym świętym panem, jako ten mdły gałąb, nie spełniwszy jego rozkazów”. “Va bene”! Kiedy się trzyma nitkę, można dojść do kłębka. Przeszedłem przez Nowy-Most i wszedłem na przedmieście św. Jakuba. Co? Paspoal!
— Kokardasie? — odpowiedział słodko Normandczyk.
— Czy ty, lebiodo, przypominasz sobie tego gałgusa Prowansalczyka, rudziaka Massabiu, żebraka z ulicy Canebiere?