Strona:PL Feval - Garbus.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa ją, jak piękność. Wy tracicie ja zyskuję, na cmentarzu będziemy wszyscy jednakowi.
Zaśmiał się szyderczo.
— Coś gorszego od brzydoty, to nędza mówił dalej. — Byłem biedny, nie miałem rodziców; myślę, że mój ojciec i matka przestraszyli się mnie, gdy się urodziłem i wyrzucili precz, na dwór, moją kołyskę. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą szare niebo z którego deszcz padał zimny na moje biedne drżące ciało. Jakaś kobieta karmiła mnie swem mlekiem? Kochałbym ją. Nie śmiejcie się! Jeżeli ktokolwiek modli się za mnie w niebie, to chyba cna. Pierwsze wrażenie sobie przypominam to wrażenie bólu z otrzymywanych uderzeń. O tem, że istnieję, dowiedziałem się w bólu od batów, rozdzierających me ciało. Łóżkiem mojem był bruk; jedzeniem — resztki, zostawione przez psa sytego. Dobra szkoła, panowie, dobra szkoła! Żebyście wiedzieli, jaki ja jestem twardy na niedolę! Szczęście dziwi mnie i upaja, jak krople wina zawracają głowę tym którzy pijają tylko wodę....
— Ty musisz wiele nienawidzieć! — wyszeptał Gonzaga.
— Tak, tak, ekscelencyo, wiele. Słyszałem nieraz, jak szczęśliwi żałowali swych pierwszych lat młodości, ja od dziecka miałem nienawiść w sercu. Czy wiecie, co mnie czyniło zazdrosnym? To radość innych. Inni byli piękni, inni mieli ojców i matki. Czy oni mieli przynajmniej litość nad tym który był sam nieszczęśliwy? Nie. Tem lepiej! Drwiny i wzgarda