Strona:PL Feval - Garbus.djvu/549

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słuchnano go w milczeniu. Garbus wydał się im zupełnie innnym w tej chwili.
— Człowiek jest mały — mówił dalej — zupełnie mały! — Czyście kiedy widzieli płomienną grzywę pożaru? Miedziane niebo, ku któremu się wznosi dym, jak kopuła, ciężki i gęsty? Noc jest, noc ciemna, ale kształty domów wyłaniają się z cieniów przy strasznym świcie. Dom płonie, czyście widzieli? To pełne grozy i wspaniałości. Dom płonie, jak ruszt rozżarzony, jakby czeluście otwarte, poza któremi widać piekło. To też wielkie i szalone, jak burza, groźne, jak morze. Nie można walczyć przeciw temu, nic! Ogień zmienia marmur na proch, łamie i topi żelazo, w popiół obraca olbrzymie pnie starych dębów. A jednak na płonących murach, które goreją i walą się, między falującymi płomieniami, podżeganymi wiatrem widać cień jakiś, czarny przedmiot, próchno, atom: to człowiek. Nie boi się ognia, jak nie bał się wody. Jest królem i mówi “Chcę” Bezsilny ogień sam się pożera i umiera.
Garbus obtarł pot z czoła. Powiódł dokoła zuchwałem spojrzeniem i zaśmiał się swym śmiechem suchym i skrzeczącym.
— He, he, he! — śmiał się, widząc, że jego słuchacze zadrżeli. — Dotąd prowadziłem marne życie. He, he, he! Nędzny jestem, alem człowiek! Dlaczegóżbym nie miał być zakochanym, dobrzy panowie? Dlaczego nieciekawym? Dlaczego nie ambitnym? Nie jestem już młody, nigdy młody nie byłem. Uważacie mnie za brzydkiego, prawda? Dawniej byłem jeszcze brzydszy. To przywilej brzydoty; wiek uży-