Strona:PL Feval - Garbus.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Módl się, dono Kruz, módl się. To uroczysta godzina w twoim życiu.
Gonzaga pocałował jej rękę.
Młoda dziewczyna weszła do buduaru. Ciężka portyera zakryła wejście.
— Moje marzenie! — myślała głośno — Moja matka jest księżną!
Gonzaga, pozostawszy sam, usiadł przy biurku, oparłszy głowę na rękach. Musiał się skupie, w głowie szalał mu tłum myśli.
— Ulica Chantre! — wyszeptał. — Czy jest sama? Czy on z nią przyjechał? Byłoby to bardzo zuchwałe. Ale czy to naprawdę ona? Pozostał chwilę z oczami utkwionem w przestrzeń, potem rzekł głośno:
— O tem się trzeba najpierw upewnić!
Zadzwonił. Nikt mu nic odpowiedział. Zawołał Pejrola po imieniu. Znowu cisza.
Gonzaga wstał i przeszedł prędko do biblioteki gdzie zwykle Pejrol oczekiwał na jego rozkazy.
Biblioteka była pusta. Tylko na stole leżała koperta zaadresowana do księcia Gonzagi. Otworzył ją: mała kartka papieru zapisana była ręką Pejrola i zawierała następujące słowa: “Przyszedłem; miałem waszej ekscelencyi wiele do powiedzenia. Dziwne rzeczy działy się w pawilonie.” A w post-scriptum: “Kardynał Bissy jest u księżnej. Czuwam.”
Gonzaga zmiął kartkę w ręku.
— Wszyscy jej będą mówili: — wyszeptał — “Bądź obecną na radzie, dla siebie samej, dla twego dziecka, jeżeli żyje”.... Ona się zatnie, nie przyjdzie. To kobieta umarła; I kto