Strona:PL Feval - Garbus.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Och! — zawołała dona Kruz. — Wiem jak się nazywa. Zaraz o to zapytałam pana Pejrola.
— A więc jak się nazywa?
— Chantre. Co tam zapisujecie książę?
Gonzaga rzeczywiście skreślił kilka słów w notesie.
— To, co potrzeba, abyś mogła zobaczyć swoją przyjaciółkę, — odpowiedział.
Dona Kruz wstała, zaczerwieniona z radości i z rozpromienionem szczęściem oczami.
— Jaki książę dobry! Dobry — powtórzyła — naprawdę dobry!
Gonzaga schował notes.
— Sama to osądzisz, drogie dziecko — odrzekł. — Teraz musimy się rozstać na chwil kilka. Będziesz obecną przy uroczystej ceremonii. Nie obawiaj się okazać tam zmieszania lub wzruszenia, to będzie naturalne i będą ci za to wdzięczni.
Powstał i ujął rękę dony Kruz.
— Najwyżej za pół godziny ujrzysz matkę — dodał.
Dona Kruz przyłożyła ręce do serca.
— Co jej powiem? — zapytała.
— Nie powinnaś nic ukrywać z nieszczęść twego dzieciństwa. Nic, rozumiesz mnie? Powinnaś mówić tylko prawdę, całą prawdę.
Uniósł zasłonę, za którą znajdował się buduar.
Wejdź tam, — rzekł.
— Tak, — wyszeptała młoda dziewczyna — chcę się oomodlić za moją matkę.