Strona:PL Feval - Garbus.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Macie racyę, ekscelencjo, jestem szaloną, ale chcę być rozsądną. Ucieknę.
— Dono Kruz! — rzekł książę.
Płakała. Gonzaga wyjął z kieszeni haftowaną chusteczkę i począł delikatnie ocierać jej piękne łezki.
Nagle po za łzami, tóre nie zdążyły jeszcze oschnąć, ukazał się dumny uśmiech.
— Inni będą mnie kochali — rzekła z groźbą. — Ten raj, to było więzienie! Oszukaliście mnie, książę. Wspaniały buduar czekał na mnie w pawilonie, który wydawał mi się oderwanym od czarodziejskiego pałacu. Marmur cudowne malowidła, aksamitne portyery haftowane złotem; złoto na suficie i rzeźbach, przejrzyste kryształy... ale dokoła, chłodne i ponure cienie, mokre trawniki, na które jeden po drugim spadają biedne liście, umarłe z zimna i tak mnie mrożą! Panny służące nieme, lokaje dyskretni, wartownicy srodzy i ten straszny człowiek, pan Pejrol!
— Czy masz co do zarzucenia Pejrolowi? — zapytał Gonzaga.
— Nie, jest niewolnikiem moich najmniejszych zachcianek. Mówi do mnie delikatnie, z szacunkiem nawet i za każdym razem gdy się do mnie zwraca, kapeluszem zamiata przedemną podłogę.
— A więc?
— Kpicie sobie ze mnie książę! Czyż nie wiecie, że zakłada kłódki przy moich drzwiach i że odgrywa przy mnie rolę dozorcy haremu.
— Przesadzasz wszysko, panno Kruz!
— Książę! Uwięziony ptak nie patrzy nawet na złocenia swej klatki. Źle mi u was. Je-