Strona:PL Faleński - Meandry (1904).djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do snu słońce skroń swą skłania.
W nocnej ćmy gwiaździste łono,
Wierz mi — samo spłynie ono —
Bez twojego pomagania.


270.

Pięść, która wciąż, choć grom ją gniecie,
Wygraża w błękit, gdzie świetlana
Modli się mnogość, gnąc kolana,
To Pycha, zbrojna w klątw zamiecie —
Ona, w Przedczasie i w Przedświecie,
Już była matką Szatana.


271.

To deszcz, to słońce, rzeźwią pole
Zapadłej ziemskich spraw rozłogi.
I z niebios idzie wpływ ten błogi.
Stąd mają swą wiośnianą dolę:
Zarówno zboża, jak kąkole,
I kwitną — nawet głogi.

Bo Pan z Wysoka tak stanowi:
Że w rządach tego świata,
Z kłosami chwast się brata.
I są konieczni ci i owi —
Aż ku wspólnemu pożytkowi
Win się uiści spłata.