Z jednej strony wchodzi na scenę Amfitryon z drugiej
W sam czas. Amfitryonie, wyszedłeś z komnaty.
Chwil dużo już minęło, odkądście te szaty
Na siebie wdziewać jęli, te śmiertelne stroje.
Niech żona Heraklesa i te wnuki twoje
Nareszcie wyjdą z domu, dobrowolną iście
Umrzyjcie teraz śmiercią, jak obiecaliście.
Człowieka nieszczęsnego prześladujesz, książę,
Natrząsasz się, gdy śmierć mnie najdroższych mych wiąże.
Jakkolwiek władcą jesteś, działaj-że powoli!
Gdy jednak skon jest dla mnie pisany w mej doli,
Ulegnę, muszę zrobić według twej oceny.
Gdzież teraz jest Megara? Gdzie wnuki Alkmeny?
O ile sądzić mogę, pewnem zda się prawie —
Cóż zda ci się? Co sądzisz? Na jakiej podstawie?
Że klęczy tam, na stopniach ołtarza i modły —
O życie? Nadaremnie! One już zawiodły!
Zmarłego też małżonka nadaremnie wzywa.
Zapewne! Żadna dusza nie ujrzy go żywa.