Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dał z sił, wyczerpany wskoczył na drzewo i wdrapał się na wysoką gałąź. Koyoty jeszcze nie dał za wygrane i zaczęły latać wokoło drzewa, ale widać przypomniały sobie, ze w blizkości takiego niedźwiedziątka na drzewie bywa zwykle matka, po chwili zaprzestały więc oblężenia i cicho zawróciły. W ten sposób biednego sierotę uratowała nieistniejąca już matka.
Zlazł wiec Uab z drzewa i wrócił do swej puszczy Sosnowej. Wprawdzie w dolinie Byczej było więcej pożywienia, ale tam wciąż groziło mu jakieś niebezpieczeństwo, od którego nie miał go kto chronić i bronić — wolał więc być w lesie, gdzie każdej chwili mógł wdrapać się na jakieś drzewo, co było dotychczas niezawodnym jego ratunkiem.
Noga długo nie chciała mu się zagoić, i nigdy już nie była zupełnie zdrowa. Rana wprawdzie zabliźniła się i już tak go nie bolała, ale dostał na podeszwie nową skórę, która całkiem była niepodobna do tamtej na trzech zdrowych nogach i zawsze mu trochę dokuczała i zawadzała przy chodzeniu, a najbardziej wtedy, gdy musiał uciekać lub drapać się szybko na drzewo.
A jednak ciągle musiał się mieć na baczności, bo miał samych wrogów wokoło, a przyjaciela od śmierci swej drogiej matki — żadnego. Ona to była jego najlepszym przyjacielem i opiekunem. Stratę jej uczuwał na każdym kroku. Wszakże i chleb codzienny musiał on zdobywać własnym pomysłem i nabierać ciężkiemi doświadczeniami praktyczności i umiejętności życia.