Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się zarazem tej żywej istoty, spodziewając się śmierci, i bojąc się jej i znowu chcąc jej...
I znowu nadeszła noc.
O obrońco dzikiej zwierzyny, przybądź, pomóż! Po co te męki i nieskończone konanie?
Wszak prawem przyrodzonem dla zwierząt powinna być nagła śmierć.
I noc przeszła — długa, męcząca noc...
Wczesnym rankiem dały się słyszeć jakieś kroki i nowy strach i nadzieja ogarnęły Domina. Może to był człowiek, a może żona jego Śnieżnokryzka. Kto wie — może to ona go szukała i wiedziona węchem tu go znajdzie... i biedny lis, czekał z bijącem sercem.
Kroki były coraz bliższe, podniósł głowę i ujrzał przed sobą nie człowieka, nie Śnieżnokryzkę, ale nową grozę, nowe niebezpieczeństwo, strasznego swego wroga, matkę danielicę, ze swym małym jelonkiem.
Lis leżał cichutko jak martwy, spodziewając się ujść jej oczom. Ale oczy jej jak i nos były bardzo czułe. Już go ujrzała, przystanęła, grzywa jej się najeżyła, nozdrza wzdęły, a oczy błyszczały złowrogo jak dwie zielone gwiazdy. Parsknęła i sapiąc zbliżyła się do żelaza. Poznała Domina, był on cały w jej mocy, a jej jedyną myślą, zgnieść go. Mając pewne zwycięstwo na widoku, skoczyła we właściwy sposób, wysoko w powietrze, a potem z całą siłą rzuciła swe przednie nogi ku dołowi. Lis usunął się nieco w bok, a rozwścieczona sarna kierując w niego, chybiła i trafiła kopytami w za-